Joanna Trümner

Z Polkopedia
Jump to navigation Jump to search
Joanna Trümner
Joanna Trümner

Wpis: Ewa Maria Slaska

Joanna Trümner (1958-2020), autorka, tłumaczka, działaczka polonijna.

Życiorys

Pięć przyjaciółek z Berlina, tych, które odeszły - wieczór wspomnień w Galerii Wiesława Fiszbacha "Na Kole" w październiku 2021 roku; od lewej Joanna Trümner, Maria Gast-Ciechomska, Viktoria Korb, Irena Mitrega, Ewa Bielska; foto: Elżbieta Kargol
Pięć przyjaciółek z Berlina, tych, które odeszły - wieczór wspomnień w Galerii Wiesława Fiszbacha "Na Kole" w październiku 2021 roku; od lewej Joanna Trümner, Maria Gast-Ciechomska, Viktoria Korb, Irena Mitrega, Ewa Bielska; foto: Elżbieta Kargol
Grób Joanny Trümner na cmentarzu katolickim St.-Matthias-Friedhof w dzielnicy Tempelhof; fot. Elżbieta Kargol
Grób Joanny Trümner na cmentarzu katolickim St.-Matthias-Friedhof w dzielnicy Tempelhof; fot. Elżbieta Kargol

Joanna Trümner z domu Możejko (1958–2020) z wykształcenia germanistka

Urodziła się w Gdańsku 26 grudnia 1958 roku. Jej matka Janina z domu Trambowicz pochodziła z Baranowicz (obecnie Białoruś), ojciec Stanisław - z Wilna, przodkowie ojca prawdopodobnie z miasteczka Możejki (północ Litwy). Oboje poznali się w Toruniu. Na początku lat 50. rodzice Joanny przeprowadzili się do Gdańska-Wrzeszcza. Zamieszkali w dwupokojowym mieszkaniu przy ulicy Czarnieckiego. Ich sąsiadką w bloku jest Anna Walentynowicz. Rodzice kończą studia, ojciec prawo, matka medycynę. W 1954 roku rodzi się brat Joanny, a w 1958 Joanna.

Edukację szkolną Joanna zaczyna w Szkole Podstawowej nr 17 im Hetmana Stefana Czarnieckiego, dziś (ale to dopiero od roku 2006) zwanej Hetmanka.

W roku 1968 cała rodzina przeprowadza się do Gdyni-Orłowo. Joanna kończy tam Szkołę Podstawową nr 8 im. Obrońców Helu, a potem Liceum Ogólnokształcące nr 3 im. Marynarki Wojennej RP z wykładowym językiem angielskim.

Po maturze Joanna dostaje się na germanistykę w Poznaniu (UAM). Mieszka na stancji, dorabia jako tłumaczka na Targach Poznańskich. Po studiach wyjeżdża do Wiednia, potem do brata ojca do Londynu, w roku 1981 przyjeżdża do Berlina.

W Berlinie Zachodnim zamieszkała w 1982 roku, gdzie aktywnie udzielała się w życiu polonijnym (zob. poniżej)

Wyróżniona w konkursie literackim dla Polonii na Świecie Jeden Dzień. Polska jaką pamiętam. Joanna przedstawiła w nim dzień podczas strajków w Stoczni Gdańskiej w sierpniu 1980 roku.

Zmarła w Berlinie w październiku 2020 roku, została pochowana na cmentarzu katolickim św. Mateusza przy Röblingstraße w berlińskiej dzielnicy Tempelhof.

Była zamężna, miała troje dzieci; w chwili śmierci miała jedną wnuczkę, dziś (w roku 2021) są już dwie.

Działalność polonijna

Aktywnie udzielała się w berlińskiej Grupie Roboczej Solidarność, w stanie wojennym organizującej protesty polityczne i zajmującej się przesyłką żywności oraz pomocą dla struktur podziemnych w  Polsce. Niemal natychmiast zaczęła pracować w miesięczniku Pogląd. W roku 1983 była jedną ze współzałożycielek i współzałożycieli Polskiej Rady Społecznej. Zajmowała się pisaniem i tłumaczeniem, budowała mosty między kulturami. Była osobą zaangażowaną, aktywną organizatorką życia polonijnego. Działała w Polskiej Radzie Związku Krajowym w Berlinie, w Towarzystwie Szkolnym »Oświata«, w stowarzyszeniu Städtepartnerschaft Stettin i  Klubie Inteligencji Katolickiej (KIK). Należała do zarządu rady w swojej niemieckiej parafii. Gdy w roku 2011 powstało Biuro Polonii, włączyła się aktywnie do współpracy. Joanna pracowała tam do momentu, gdy zachorowała.

Nagrodzona Medalem Komisji Edukacji Narodowej za zaangażowanie i wysiłek na rzecz rozwoju edukacji dzieci i młodzieży poza granicami Polski.

Wyróżniona statuetką »Najlepszy z Najlepszych 2019« przyznawaną przez Związek Krajowy Polskiej Rady w Berlinie za zaangażowanie na rzecz Polonii.

Ostatnią jej aktywnością, niemal do ostatnich dni życia, były tłumaczenia z polskiego na niemiecki. Tłumaczyła powieść Ewy Lubliner (Ewy Marii Slaskiej), Lublinerowie oraz artykuły do Magazynu Polonia.

Wspomnienie

1. Elżbieta Kargol, Asiu...

https://ewamaria.blog/2020/11/20/listopad-2020-cmentarz-sw-mateusza/

Asiu, od kilku miesięcy mówię do Ciebie tym zdrobnieniem, łagodniejszą wersją Aśki. Aśka była żywotna, pełna wigoru, planów, obowiązków, zabiegana, Aśka była zadziorna, pełna pomysłów, też naszych wspólnych, naszych wyjazdów, wspólnego pisania, rozmów, wędrówek pieszych i rowerowych z przerwą na piwo albo dwa. Aśka była życiem. I nie wiem w którym momencie przestałaś być Aśką. W momencie, kiedy Ty jeszcze może nie wiedziałaś, a ja już wiedziałam, że trzeba oswoić śmierć, która nadejdzie prędzej czy później, a ze śmiercią trzeba łagodnie, trzeba po dobroci.

Wtedy stałaś się Asią.

Nie pamiętam, kiedy Cię pierwszy raz zobaczyłam i nie wiem, kiedy ostatni. Ten ostatni raz na pewno da się poszukać w naszych whatsappowych rozmowach.

Trochę mnie oszukałaś, niechcący. Miałyśmy dalej pisać o Berlinie, pojechać pociągiem do Kultury do Wrocławia, potem do Szczecina, albo odwrotnie, miałyśmy chodzić z naszymi wnukami na spacery, place zabaw, na koncerty, wykłady, miałam do Ciebie wpaść, jak wyjdziesz ze szpitala, jak znowu Cię podleczą, wyleczą i na chwilę będziesz znowu Aśką.

Ja z Poznania, Ty znad morza, spotkałyśmy się na studiach w Poznaniu. Smukła, wysoka z czupryną długich rozwianych loków na głowie, taką Cię pamiętam. Nie byłyśmy wtedy przyjaciółkami, ale dobrymi koleżankami, zresztą do Ciebie wszyscy ludzie lgnęli. Miałaś w sobie jakiś magnes, który przyciągał nie tylko samych ludzi, ale i to, że się przed Tobą otwierali, a ty cierpliwie i z zainteresowaniem ich wysłuchiwałaś, każdą ich historię, wspomnienia, przeżycia. Tylko u Ciebie mogłam sie wyżalić, gdy umarł mi ojciec, gdy zięć opuścił moją córkę. Teraz, gdy jestem chora też bym do Ciebie najchętniej przyszła. Przyjdę.

Przyjechaliśmy z Tomkiem autostopem do Gdyni, pamiętam twój rodzinny dom, kotlety mielone, które przygotował nam twój ojciec, bez jajka, bułki tartej i przypraw, tylko ze solą. Pyszne.

Ja na drugim roku zostałam mamą i na kilka lat wyniosłam się z życia studenckiego, ale gdzieś tam się mijałyśmy, na pewno na strajku. Potem wszyscy zaczęli wyjeżdżać na zachód. Ty też pojechałaś.

Znalazłyśmy się w Berlinie, chyba ja Ciebie znalazłam, z naszego roku mieszkało wtedy w tym mieście kilkanaście osób. Byłaś jedną z nielicznych, z którymi nawiązałam kontakt. Inni się pochowali, zaczęli nowe życie, nie szukając starych przyjaźni.

Z Witkiem Kamińskim byłam świadkiem na twoim pierwszym, może niefortunnym ślubie. Nie, ślub był fortunny, ale dalsze codzienne życie już nie bardzo.

Zamieszkaliście na Märkisches Viertel dzielnicy z wielkiej płyty, przypominającej polskie osiedla. Udawałaś, że ci się podoba. Przedtem mieszkałaś na Kreuzbergu, nie pamiętam gdzie. Tam w tym mieszkaniu przedtem, tam przychodziły tłumy ludzi. Nie pamiętam ich wszystkich, niektórzy czekali na wyjazd gdzieś dalej. Dużo z nas zostało w tym mieście otwartym i zamkniętym, pięknym. Stąd było blisko do Polski, i ta bliskość, mimo braku wyjazdów pomagała. A Berlin przyciągał i cały czas to robi.

W końcu zostałaś mamą, założyłaś rodzinę, w dalszym ciągu przyciągałaś do siebie ludzi, a ludzie ciebie. Szczęście jest pewnym stanem, który się docenia, gdy on przeminie. Wychodząc z takiej definicji szczęścia, byłaś bardzo szczęśliwa.

Twój rak był z tych gorszych, z tych, które stawiają cię zaraz na przegranej pozycji. Jeszcze trochę pozwala ze sobą walczyć, prowokuje, okłamuje, podpuszcza, niby tak się boi tej całej chemii, że już go nie ma, no może jeszcze trochę, że niby się usuwa, że zdrowie wraca. Gówno prawda, a tu bęc, przyczaił się i od razu powalił, już nie pozwolił na jakieś gierki. Raczysko, wstrętny wróg, którego tylu wokół pokonało, tylko nie ty. Dlaczego nie ty? Nawet twojej mamie było dane 9 lat walki. 9 lat, to tak dużo. Mała Ela pamiętałaby Cię nie tylko ze zdjęcia.

O śmierci mało rozmawiałyśmy, chociaż nie, inaczej: o śmierci naszej, twojej i mojej mało rozmawiałyśmy. O innych śmierciach, tak. Zawsze przecież umierają inni, aż do teraz.

Bo teraz umarłaś Ty i jakaś część mnie w tobie, Asiu.

Wierszolisty powstały i powstają od czasu, gdy odeszłaś, a ja jeszcze jestem.

Asiu…

Joasiu, dokąd poszłaś i mnie nie zabrałaś?

Sama.

Tam nie ma świata, tam jest niebo, tam tylko samoloty i chmury i słońce i nic.

Nic, a może jednak coś?

Może Bóg, może Matka Boska?

Może mama, tata, przyjaciele, których już dawno przestaliśmy opłakiwać.

I anioł stróż, który nie rozpostarł nad Tobą skrzydeł,

bo już nie mógł,

bo chciał, żebyś dołączyła,

bo właśnie Ciebie wybrał.

Jedną z pierwszych.

My już będziemy po tobie.

Nie wiemy w jakiej kolejności.

Wybranką jesteś.

Nowy adres

Byłam dzisiaj u ciebie,

pod twoim nowym adresem,

tam, gdzie jeszcze cię nie ma,

tam, gdzie Chrystus upada pod krzyżem,

a Maryja wszystkiego ze szczytu dogląda,

tam, gdzie bluszcz alejki wyściela,

i liściom daje posłanie.

Który blok, które piętro i które mieszkanie?

Ach, o piętro nie powinnam się pytać.

Mówiłaś, że przecież się spotkamy.

Jak nie teraz, to kiedyś,

jak nie tu, to tam.

Wiewiórka skacze z gałęzi na gałąź,

wrony grzebią w śmietniku.

A ta jesień, taka złota, taka polska.

Widziałaś ją, jeszcze miesiąc temu.

Ładnie tu.

Przyjdę do ciebie, jak się wprowadzisz.

Nie będę się umawiać,

przecież będziesz, Asiu.

Odwiedziny

Odwiedziłam Cię dzisiaj

w twoim nowym mieszkaniu.

Ta sama dzielnica,

trochę mniejszy metraż.

Ulica bez nazwy,

ale za to z numerem.

Coraz zimniej się robi

i dzień taki krótki.

Czy duszom jest zimno?

Jeśli tak, to Cię ogrzeję,

czapkę na zimę przyniosę, szalik i rękawiczki.

Wypijemy herbatę i grzane piwo.

A potem każda z nas pójdzie w swoją stronę.

Ty ulecisz, ja odjadę.

Będę tęsknić

Joanna Trümner i Krystyna Koziewicz
Joanna Trümner i Krystyna Koziewicz podczas jednego z licznych wydarzeń polonijnych

2. Krystyna Koziewicz

Ktoś tutaj był i był, a potem nagle zniknął i uporczywie go nie ma.

Wisława Szymborska

.Ogromnie boli myśl o chwili, w której nie będzie następnych dni...

Chciałoby się powiedzieć, że nie ma dobrego momentu na pożegnanie Joanny, ale zawsze jest dobry czas na wspomnienia o Niej. To jedyny dar, który będzie trwał w mojej pamięci!

Historia naszej znajomości zaczęła się od pracy w Biurze Polonii, kiedy Joanna objęła stanowisko sekretarki na pół etatu, a ja, jako wolontariuszka, pełniłam dyżury dwa razy w tygodniu podczas Jej nieobecności. Wiele godzin spędziłyśmy razem na rozmowach, które początkowo dotyczyły pracy w Biurze, z czasem jednak nasze koleżeńskie więzi przeniosły się na grunt prywatny. Wcześniej nie znałam Joanny osobiście, jedynie z widzenia podczas różnorodnych wydarzeń polonijnych. Wkrótce okazało się, że nie potrzeba było zbyt dużo czasu, by nawiązała się między nami serdeczna relacja. Wystarczyło jedno spojrzenie i już w błysku oka poczułam energetyczną aurę. W dość szybkim czasie stwierdziłam, że Joanna jest wyjątkową osobą, bardzo zależało mi, by nasza relacje miały nieco głębszy wymiar. Imponowała mi Jej inteligencja, naturalny urok i wdzięk, zawsze była sobą, autentyczna z dystansem do siebie i innych. Joannie można było zawierzyć skryte tajemnice, miała charyzmę osoby, której się ufało. Zawsze mogłam liczyć na zrozumienie, emocjonalne wsparcie, dyskrecję. Z taką osobą jak Joanna osoba chciało się po prostu rozmawiać. Zawsze była sobą, pokazując prawdziwe ja, niczego nie udawała. Najbardziej zależało mi, by zostać wysłuchanym w sytuacjach, kiedy borykałam się z trudnymi wyborami życiowymi. Właściwie to ja potrzebowałam bardziej Joanny, aniżeli ona mnie. Nigdy nie odmówiła pomocy, dobrej rady czy duchowego wsparcia. Z kolei ja starałam się być dyspozycyjna, jeśli chodziło o sprawy biurowe.

Wiele razy wspólnie organizowałyśmy spotkania polonijne z ramienia biura, świetnie nam się pracowało, dogadywałyśmy się bez słów. Trudności, których nie brakowało, przezwyciężałyśmy wspólnymi siłami, bez kłótni, ze stoickim spokojem, jakim emanowała Joanna. Stosowała umiar we wszystkim, a to co było zgodne z rozumem, było zgodne z Jej naturą. Miała wiele pasji, bardzo ceniłam jej talent i zdolności literackie, rozmowa z Joanną była dla mnie prawdziwą ucztą duchową.

Kiedy Joanna ciężko zachorowała, byłam w szoku, nie mogłam uwierzyć, że tak z dnia na dzień postawiona diagnoza będzie miała tak dramatyczny przebieg. Wierzyłam, że los będzie łaskawy i pozwoli, jak zresztą wielu innym ludziom dotkniętych tą chorobą, powrócić do normalnego życia. Często ze sobą rozmawiałyśmy telefonicznie, dwa razy w tygodniu, kiedy pełniłam dyżur w Biurze. Czasem pisałyśmy sobie na Messengerze.

Do końca dni życia Joanny nie straciłyśmy ze sobą kontaktu. Ostatni wpis od Joanny otrzymałam trzy dni przed śmiercią. Długi czas walczyłam z emocjami po śmierci Joanny, na samo wspomnienie łzy same cisną się do oczu. Żal, że żadna chwila już się nie powtórzy i już nic nie będzie tak samo, jak było. Żegnaj, Joanno!

Berlin, 9 października 2021, w rocznicę śmierci  

3. Ewa Maria Slaska

To było bardzo niezwykłe w moim życiu, bo normalnie się to nie zdarza, ale zwróciłam na nią uwagę podczas różnych spotkań polonijnych. Na przykład w Ambasadzie. Wtedy jeszcze „człowiek bywał w Ambasadzie”. Na tych spotkaniach zawsze był tłum i ledwie starczało czasu, żeby pogadać ze znajomymi, czy poznać jakieś VIPy. Niemal nie zdarzało się, by nawiązywało się kontakt z kimś nieznanym, nigdy nie wysuwającym się na pierwszy plan.

A Joanna nigdy nie wysuwała się na pierwszy plan.

Ale zawsze migała mi gdzieś jej miła, spokojna, dyskretnie uśmiechnięta twarz. Ba, miałam wrażenie, że uśmiecha się do mnie. Odwzajemniałam ten uśmiech i na tym kończył się ten przelotny kontakt. Pamiętam, że zawsze wtedy myślałam, o, jaka miła kobieta. Kiedyś się dowiedziałam, jak się nazywa, zaczęłam kojarzyć twarz z osobą. Potem się wreszcie poznałyśmy osobiście – podczas takiego roku, gdy bliżej współpracowałam z Polską Radą i z Ferdynandem Domaradzkim. Ale i tak był to taki przelotny kontakt. Cześć Joanna, cześć Ewa, co słychać, wszystko dobrze?

Gdy piszę te słowa, muszę podjąć wysiłek, żeby uświadomić sobie, jak to się stało, kiedy ta przelotna znajomość przerodziła się w przyjaźń i współpracę, i to tak ważne i tak ze sobą splątane, że nawet nie ma jak tych wątków porozdzielać?

Dopiero po latach, ściślej rzecz biorąc, trzy lata temu tu w tym samym miejscu, gdy to ja dostawałam tę nagrodę  – Najlepszy z najlepszych – i Joanna wygłaszała laudację dla mnie, dowiedziałam się, że się jednak znałyśmy od dawna. Od  prawie trzydziestu lat. I ona mnie zapamiętała, a ja jej nie. I bardzo mi wstyd.

Dlatego ona uśmiechała się do mnie jak do osoby, którą zna, a ja do niej jak do miłej nieznajomej.

No więc jak to się stało, że zbliżyłyśmy się do siebie? Niektóre kroki umiem odtworzyć, ale nie wszystkie.

W roku 2011 powstało biuro Polonii i Polska Rada skierowała Joannę do pracy w Biurze na stanowisku sekretarki. Oprócz szefa, Aleksandra Zająca, Joanna była jedyną osobą, która pracowała w Biurze „naprawdę“ czyli na etacie. Ba, tylko ona jedna, jest w tym Biurze na stałe. Bo szef jak to szef – reprezentuje. A to często oznacza, że jest gdzie indziej, czasem daleko, czasem blisko, ale gdzie indziej. My dwie, Krysia Koziewicz i ja, jesteśmy wolontariuszkami, Agata Lewandowski, redaktorka naczelna Magazynu Polonia, dostaje honorarium za dzieło, czyli kolejne numery magazynu. Rzadko ją widujemy, bo ta to dopiero „lata”. Tak naprawdę to Joanna stworzyła Biuro Polonii. To ona zebrała adresy i stworzyła listy mailingowe. To ona rozsyłała informacje o zdarzeniach i wydarzeniach. To ona sprawdzała pocztę i prowadziła terminarz, odbierała telefony i rozwiązywała sprawy, pisała sprawozdania.

A w międzyczasie tłumaczyła teksty. Teksty wszystkie. Co oznacza zarówno mowy i przemowy, sprawozdania i listy, jak i teksty na strony internetowe czy portale, a wreszcie artykuły do Magazynu Polonia.

Zimą 2019 roku Joanna zaczęła również tłumaczyć moją książkę Lublinerowie. Jesienią 2020 roku, skończyła tłumaczenie i powiedziała mi, że musi je teraz wielokrotnie przeczytać i wygładzić. Oczywiście, powiedziałam, przecież wiem, jak pracuje tłumacz.

Joanna oczywiście świetnie znała oba języki, to w ogóle nie podlega dyskusji, ale znajomość języka jeszcze nie czyni z człowieka tłumaczki czy tłumacza. Gdyby tak było, w Niemczech mieszkałyby dwa miliony tłumaczy, w samym Berlinie ponad sto tysięcy.

Joanna była świetną tłumaczką, bo miała charakter tłumaczki. Była taka, jak powinna być każda tłumaczka i oczywiście również – każdy tłumacz. Charakteryzowało ją to samo, co wyróżniało ją też w życiu – nie pchała się przed autora, nie ustawiała w pierwszym rzędzie, podążała za autorem tekstu, słuchała go, szanowała jego styl i to, co ma do powiedzenia, ale… i to „ale“ jest tu bardzo ważne. Ale jeśli widziała błąd, to, w zależności od sytuacji, poprawiała go, bądź mówiła autorowi, że dobrze by to było poprawić.

I naprawdę bywało tak, że teksty w języku polskim bywały… no, nie zawsze perfekcyjne. Autorzy nie kontrolowali przypadków czy czasów, gubili koncept, liczbę, sens wypowiedzi i puentę, ale po niemiecku każde zdanie Joanny było perfekcyjne od początku do końca, od dużej litery na początku do kropki na końcu zdania.

To zwracanie uwagi na czystość języka oczywiście zbliżało nas do siebie, ale wciąż jeszcze byłyśmy od siebie daleko.

I wtedy zdarzyło się coś nadzwyczajnie wręcz dziwnego. W roku 2014 Polonia w Australii ogłosiła ogólnoświatowy konkurs na opowiadanie dla autorów polonijnych. Ponieważ miewam czasem kontakty z Lechem Milewskim, a czasem z Kasią z Krainy Kangurów, zostałam zaproszona osobiście do udziału w konkursie. Odmówiłam, bo w życiu każdego pisarza (i pisarki) jest taki moment, w którym już wie, że jest pisarzem (pisarką), już mu się to potwierdziło wielokrotnie, nie musi więc zatem, a nawet – nie powinien już brać udziału w konkursach, bo konkursy to szanse dla pisarek i pisarzy nieznanych szerszej publiczności. Ale oczywiście wspierałam konkurs, opublikowałam jego zapowiedź u mnie na blogu i umówiłam się z organizatorkami, że opublikuję też listę nagrodzonych.

Pewnego dnia otrzymałam więc ową listę i przestudiowałam ją dokładnie, żeby stwierdzić, że z kilkuset opowiadań nadesłanych na konkurs ze wszystkich stron świata, jedno z wyróżnionych opowiadań napisała Joanna Trümner!

Patrzyłam na tę listę właściwie nie wierząc temu, co widzę, a z drugiej strony w głębokim przekonaniu, że tak, to na pewno jest ONA.

Poszłam do Biura Polonii i zapytałam.

Tak, oczywiście, opowiadanie Dzień pod Stocznią napisała Joanna. W ciągu jednej sekundy powstały następne powiązania między nami. Ja też kiedyś pisałam na konkursy i dostawałam nagrody. Tak się zaczyna bycie pisarką. Byłyśmy koleżankami po piórze i klawiaturze.

Ale to nie wszystko, bo jest jeszcze ten temat, ten tytuł, to jednoznaczne skojarzenie – dzień pod stocznią Gdańską imienia Lenina podczas strajku w sierpniu 1980 roku. Nigdy o tym nie rozmawiałyśmy (przypominam, że wciąż jeszcze nie wiedziałam, że się z Joanną znamy i to przez wspólnych przyjaciół z Gdańska, malarza Jacka Mydlarskiego i jego żonę Anię), a tymczasem byłyśmy nie tylko z tego samego miasta – Trójmiasta – ale też z tego samego kręgu. Jestem starsza od Joanny, byłam podczas tych dni pod stocznią trochę gdzie indziej, można by powiedzieć wyżej, głębiej, intensywniej, mój mąż był delegatem na strajk, moi przyjaciele siedzieli w Komitecie Strajkowym przy głównym stole w słynnej Sali BHP, ja pisałam do ukazującego się codziennie na Stoczni Biuletynu Solidarności, ale przecież po południu obie stałyśmy pod Stocznią z siatkami z jedzeniem dla strajkujących. Ona z ciastem upieczonym przez Mamę, ja z kiełbasą wystaną w wielogodzinnej kolejce. Ona młoda studentka, ja młoda mężatka z dzieckiem, już kilkuletnim, ale w wielkim tłumie wciąż jeszcze dla bezpieczeństwa trzymanym na ręku.

Pamiętacie Państwo zakończenie filmu „Casablanca”?

Humphrey Bogart czyli Rick mówi do Louisa: Myślę, że to jest początek pięknej przyjaźni.

I tak było.

10 czerwca 2014 roku opublikowałam konkursowe opowiadanie Joanny u mnie na blogu i tak to się zaczęło. Joanna zaczęła pisać „dla mnie”, a ja publikowałam wszystko, co napisała. Oczywiście robiłam to również dlatego że jestem „urodzoną redaktorką” i lubię wyszukiwać, wspierać, popularyzować nowych autorów, ale przede wszystkim robiłam to dlatego że Joanna jest niewątpliwym talentem. Od tego dnia w czerwcu pięć i pół roku temu Joanna opublikowała u mnie na blogu 80 tekstów w tym kilka długich cykli. Opowiada w nich o podróżach, do Peru, do Australii, o Murze Berlińskim, ale prawdziwą jej siłą są teksty o ludziach, o ich zwykłym ludzkim życiu, miłości, śmierci, rozstaniu. Gdy co dwa tygodnie publikowała na blogu kolejny rozdział o Stuarcie, angielskim muzyku i matematyku, który wylądował w Australii, żartowałam, że Joanna wymyśliła dla mojego bloga nową formułę literacką – historię, która nigdy nie będzie miała końca, jak radiowi Matysiakowie w Polsce czy Lindenstrasse w berlińskiej telewizji. Niestety, pomyliłam się, Joanna nagle poczuła, że ma dość tego pechowego nieudacznika i Stuart skończył się po 51 odcinkach. Ale ja, wierna redaktorka, czekałam, aż wróci…

I jeszcze jedno. Przez 18 lat prowadziłam gazetę, która tak naprawdę była serią książek. Gdy tylko zakończyłam tę działalność, zaczęłam prowadzić bloga, ale nie dla siebie, tylko bloga – gazetę, z którym na przestrzeni lat współpracowało kilkaset osób. Niektóre przemknęły ja efemerydy, inne zostały na zawsze. Kilka z nich zaczęło pisać, bo ja, redaktorka bloga, je do tego przekonałam, co niekiedy oznaczało, że zmusiłam. Kilka z nich wydało w międzyczasie książki. Nazywam je „książkami z bloga”.

Joanna będzie następną autorką książki z mojego bloga. Już to zaplanowałam, już czekam i już się cieszę.

Już w dniu jej śmierci rozmawiałam z przyjaciółką o tym, że chcemy wydać książkę ich obu o Murze Berlińskim.

I na zakończenie kilka informacji:

Joanna była zamężna, ma troje dzieci i jedną wnusię. Urodziła się w roku 1958 w Gdańsku, studiowała germanistykę w Poznaniu, po studiach wyjechała na krótko do Anglii i tam ją zastał stan wojenny. Jak sama mówi, Margaret Thatcher miała wtedy usta pełne frazesów na temat bohaterskich Polaków, ale Polakom, którzy mieszkali w Anglii, mimo stanu wojennego nie przedłużano wiz. Już w styczniu 1982 roku wyjechała do Berlina Zachodniego, gdzie niemal natychmiast zaczęła pracować w Poglądzie. Do sierpnia 1982 roku przygotowywała tu prasówkę – w końcu znała perfekcyjnie angielski i niemiecki.

Joanna od początku czynnie współuczestniczyła we wszystkich najważniejszych działaniach podejmowanych przez tzw. Polonię Solidarnościową.

W roku 1983 była jedną ze współzałożycieli i współzałożycielek Polskiej Rady Społecznej, ale wciąż była członkinią Rady.

Podobnie było z Polskim Towarzystwem Szkolnym Oświata, gdzie od momentu założenia w 1988 roku przez 10 lat działała w zarządzie. Ustąpiła, ale i w tej instytucji wciąż była członkinią.

Od 1995 roku była też członkinią zarządu Klubu Inteligencji Katolickiej. I w tej instytucji formalnie wciąż jeszcze była, choć bardzo ubolewała, że od śmierci niezapomnianej Heleny Bohle-Szackiej w Klubie nic się niemal nie działo.

Kolejnym etapem była działalność w Polskiej Radzie Związku Krajowym w Berlinie. I tu była od początku i udziela się aż do tego momentu rok temu, gdy nagle zachorowała.

I wreszcie od 2011 roku pracowała w Biurze Polonii.

We wszystkich tych instytucjach mogłam i powinnam ją byłam spotkać, bo też się w nich udzielałam lub, przynajmniej, bywałam. Spotkałyśmy się jednak tak naprawdę dopiero w Biurze Polonii. No cóż, jak głosi mądrość ludowa – lepiej późno niż wcale.

A ja dodam jeszcze mądrość „slaską“ – lepiej późno, ale szczerze, intensywnie i z wielką radością.

Bo tak właśnie jest – zawsze z wielką radością spotykałam się z Joanną. I bardzo się cieszyłam z tej nagrody, którą jej 19 stycznia wręczono.

Gratuluję, Joanno! Mam nadzieję, że cieszysz się nią również tam, gdzie teraz jesteś.

4. Ewa Maria Slaska, Wspomnienie 2 (fragment wpisu Odeszły)

Joasia – zachorowała dwa lata temu, umarła przed rokiem – w myślach zawsze sobie mówię, że zabrał ją październik, bo i choroba, i śmierć nadeszły w tym miesiącu.

Była jedną z najaktywniejszych autorek tego bloga – pisała dużo, ciekawie, na różne tematy i nigdy nie nawalała – jak obiecała tekst, to on zawsze był. Jeśli chodzi o ilość opublikowanych wpisów w dziesięcioletniej historii tego bloga na pierwszym miejscu jestem (niestety) ja (bo muszę wypełniać wszystkie dziury), na drugim Zbigniew Milewicz (197 wpisów), na trzecim właśnie ona – 89 tekstów. Proza, eseje, reportaże z podróży. Dużo z mężem podróżowali, ostatnią wielką podróż odbyli do Peru. W ostatnim wpisie o tej podróży czytam niezwykłą wiadomość.

Następnego dnia wstajemy o świcie. Ronaldo czeka na nas przed bungalowem. W świetle latarki wspólnie pokonujemy drogę do miejsca postoju naszej łodzi. W ciemnościach odpływamy od brzegu, przez godzinę płyniemy przez pola mgły przy akompaniamencie odgłosów dżungli. Kiedy docieramy na miejsce, Ronaldo opowiada nam, że niedaleko stąd widział przed rokiem „uncontacted person”, czyli indygennego Indianina, który nie miał do tej pory żadnego kontaktu z naszą cywilizacją. „Co się w takim przypadku robi?”, pytam z ciekawością. „Nie wolno podejmować żadnych prób nawiązania kontaktu, Indianie mogą poczuć się zagrożeni i zareagować agresywnie. Należy niezwłocznie poinformować dyrekcję parku”. Ronaldo dodaje, że naukowcy szacują, że na terenie parku Manu mieszka od tysiąca do trzech tysięcy Indian, którzy nie mieli do tej pory żadnego kontaktu z naszą cywilizacją.

Wiedzieliście o tym? Bo ja nie, a w końcu studiowałam etnografię.

Książka pamiątkowa

Książka upamiętniająca Joannę Trümner, Berlin 2021, red. Ewa Maria Slaska
Książka upamiętniająca Joannę Trümner, Berlin 2021, red. Ewa Maria Slaska; foto: Zdzisław Radzik

Apel

Wstęp

W listopadzie 2019  roku minęło trzydzieści lat od upadku Berlińskiego Muru. Joanna Trümner i Elżbieta Kargol, dwie autorki od lat związane z moim blogiem, który początkowo nazywał się ewamaria2013, a od początku roku 2020 zmienił nazwę na ewamaria.blog (Ewa Maria & Friends), postanowiły razem napisać kilka(naście) wpisów pod wspólnym tytułem »30  lat temu upadł Mur Berliński«.

Z  czasem ich plany uległy pewnej zmianie, autorki wybrały kilka, ich zdaniem, najciekawszych fragmentów trasy i opowiedziały historię tych miejsc. Nie tę znaną z podręczników i filmów dokumentalnych, lecz historie ludzi żyjących po obydwu stronach muru oraz ciekawostki związane z tym jedynym w swoim rodzaju miejscem na świecie. Niektóre z  wybranych przez nie lokalizacji są prawdziwymi magnesami dla turystów z całego świata, niektóre są mało znane, o niektórych, zaczynając projekt, nie wiedziały nic.

Z góry było wiadomo, że teksty zostaną umieszczone na moim blogu.

Książka upamiętniająca Joannę Trümner, Berlin 2021, red. Ewa Maria Slaska (wersja polska i niemiecka)
Książka upamiętniająca Joannę Trümner, Berlin 2021, red. Ewa Maria Slaska (wersja polska i niemiecka); foto: Elżbieta Kargol

Gdy w  listopadzie 2020  roku, po śmierci Joanny, postanowiliśmy je również opublikować, okazało się, że dla potrzeb książki, która zapewne powędruje poza Berlin, musimy dodać do tego, co obie napisały, kilka innych opowieści o miejscach bardziej znanych.

Historię o  murze dopowiedziała Krystyna Koziewicz. Całość zredagowałam ja, wykonania składu i zaprojektowania oprawy graficznej podjął się nasz wspólny przyjaciel K. Łamarz.

Wydanie książki zostało sfinansowane dzięki wpłatom przyjaciół Joanny w ramach tzw. fundraising, zorganizowanego na portalu GoFundMe w styczniu 2021 roku.

I tak właśnie powstała książka »Śladami Muru Berlińskiego«.

Książki o Murze na tle pomnika upamiętniającego ucieczki przez Mur. W tle Krystyna Koziewicz, fot. Elżbieta Kargol
Książki o Murze na tle pomnika upamiętniającego ucieczki przez Mur. W tle Krystyna Koziewicz, fot. Elżbieta Kargol

Ewa Maria Slaska

***

Słowo o Joannie (zakończenie)

Joanna Trümner była pracowniczką Biura Polonii, wieloletnią działaczką w zarządzie Polskiego Towarzystwa Szkolnego »Oświata« oraz Klubu Inteligencji Katolickiej (KIK), działaczką Polskiej Rady Związku Krajowego w Berlinie, podporą wielu organizacji w Berlinie, tłumaczką, autorką, poetką, nauczycielką, powierniczką i przyjaciółką. Będzie nam brakowało Jej życzliwego wsparcia, ciepła, rady, spokojnego dystansu i bezwzględnego zaangażowania w sprawy polonijne.

Pozostanie w naszej pamięci jako osoba niezwykle taktowna i dyskretna, potrafiąca odnaleźć dobro tam, gdzie inni stracili już nań nadzieję; kochająca życie i ludzi, zawsze gotowa do pomocy i wsparcia, nieoceniająca, lecz wspierająca wszystkich, którzy potrzebowali Jej rady.

Całe swoje życie poświęciła rodzinie i wielu innym ludziom. Pracowała niezwykle ofiarnie i do końca – na rzecz Polski, Polonii w Berlinie i w Niemczech. Znajdowała czas, by swoje doświadczenia, refleksje i wrażenia zapisać w tekstach, w których możemy się z nią teraz spotykać.

W roku 2008 otrzymała Medal Komisji Edukacji Narodowej za zaangażowanie i wysiłek w rozwój edukacji dzieci i młodzieży poza granicami Polski.

Apel w sprawie wydania książki pamiątkowej Joanny
Apel w sprawie wydania książki pamiątkowej Joanny

W roku 2020 wyróżniona została statuetką »Najlepszy z Najlepszych 2019« przyznawaną przez Związek Krajowy Polskiej Rady w Berlinie za zaangażowanie na rzecz Polonii w stolicy Niemiec. Statuetkę »Najlepszy z Najlepszych« zarząd Polskiej Rady przyznaje osobom, które w Berlinie bardzo aktywnie angażują się, aby przekazać i zachować język polski, polską kulturę i tradycje oraz tworzą pozytywny obraz Polski i Polaków, osobom, które poprzez swoje społeczne zaangażowanie wnoszą wkład w rozwój polonijnej wspólnoty Berlina. We wszystkim tym Joanna pozostanie najlepsza z najlepszych.

W naszej pamięci i sercach będzie z nami na zawsze.

Małgorzata Tuszyńska, wiceprzewodnicząca Polskiej Rady Związku Krajowego w Berlinie

Fragment tekstu

Joanna Trümner

Ofiary muru

Książka upamiętniająca Joannę Trümner
Książka upamiętniająca Joannę Trümner

W latach 1961–1989 »na murze« zginęło ponad 140 osób. Gedenkstätte Berliner Mauer (Miejsce Pamięci Berlińskiego Muru) dzieli ofiary muru na trzy kategorie: 101 osób, które zostały zastrzelone, miały wypadek lub popełniły samobójstwo podczas próby przekroczenia muru, 31 osób ze Wschodu i Zachodu (w tym jeden radziecki żołnierz), które nie miały zamiaru przekroczenia muru, lecz zostały zastrzelone lub zdarzył się śmiertelny wypadek. Trzecią grupą jest ośmiu enerdowskich żołnierzy służb granicznych zabitych przez dezerterów, kolegów, uciekinierów, osoby pomagające przy ucieczkach lub też policjantów z Zachodniego Berlina. Nie wiemy, ilu z nich zamierzało przedostać się do Berlina Zachodniego.

Najbardziej spektakularną była ucieczka 19-letniego żołnierza enerdowskich służb granicznych,Conrada Schumanna, który pochodził z Zschochau w Saksonii i był z zawodu owczarzem. Wczesnym rankiem 12 sierpnia 1961 roku, w dzień przed rozpoczęciem budowy muru, brygada, w której Schumann odbywał obowiązkową służbę wojskową, została przeniesiona z Drezna na granicę sektorów (radzieckiego i francuskiego) do Berlina. W kilka dni później, 15 sierpnia 1961 roku, Schumann jako pierwszy enerdowski żołnierz graniczny uciekł do Berlina Zachodniego. Zdjęcie jego skoku przez drut kolczasty na rogu Bernauer i Ruppiner Straße znane jest na całym świecie jako symbol zimnej wojny. Pilnujący muru żołnierze pochodzili w większości spoza stolicy Niemieckiej Republiki Demokratycznej i odbywali osiemnastomiesięczną obowiązkową służbę wojskową. Nieliczni z nich zdecydowali się na służbę graniczną dobrowolnie.

W rozkazie Ministerstwa Obrony NRD z października 1961 roku czytamy, że żołnierze mogli użyć broni w celu »zatrzymania osób, które n ostrzegawczego lub też, kiedy wyraźnie usiłują przekroczyć granicę państwową NRD« i »nie istnieje inna możliwość ich zatrzymania«. System premii nagród, odpowiednia »obróbka ideologiczna« oraz typowe dla wielu Niemców nastawienie Befehl ist Befehl (rozkaz to rozkaz) rozwiewały moralne wątpliwości żołnierzy.

Okno pamięci w Miejscu Pamięci o Ofiarach Muru - Holger H. Fot.: Elżbieta Kargol
Okno pamięci w Miejscu Pamięci o Ofiarach Muru - m.in. Holger H. Fot.: Elżbieta Kargol

Podobnie wyglądała sprawa etyki żołnierzy w innych państwach Europy Wschodniej. Około dwóch tysięcy obywateli NRD próbowało uciec z »raju robotników i chłopów« przez Bułgarię. Posługiwali się w tym celu fałszywymi paszportami, korzystali z pomocy obywateli RFN, czy też przekraczali granicę Bułgarii z Grecją lub Turcją specjalnie spreparowanymi autami. Tylko pięciuset osobom udała się ucieczka. W roku 1993 roku jedna z bułgarskich gazet opublikowała zeznania byłych bułgarskich oficerów służby granicznej, ujawniających sprawę płacenia »premii« za każdego zabitego enerdowskiego uciekiniera. »Premię« wypłacała ambasada NRD w Sofii. W biednej Bułgarii dodatkowy zarobek żołnierzy w wysokości 2000lewa (wtedy było to w przeliczeniu 1000 DM) był wielką zachętą do strzelania do uciekinierów. Te nieznane przedtem historie świetnie opisała w powieści Magik polska pisarka, mieszkająca w Berlinie, Magdalena Parys.

Wróćmy jednak do historii muru. Na terenie Miejsca Pamięci Berlińskiego Muru powstało tak zwane »okno pamięci«, mur z zardzewiałego żelaza z szeregiem prostokątnych prześwitów, w których umieszczone zostały zdjęcia. Każde z nich przypomina jedną z ofiar – portret, imię i nazwisko, daty urodzin i śmierci. Kilka z nich opatrzonych jest podpisem »NN«. Żołnierzom, którzy zginęli podczas pełnienia służby granicznej przy murze, poświęcona jest tablica informacyjna w odrębnym miejscu. Historia muru jest historią śmierci, wielu niepotrzebnych, dramatycznych śmierci.

Pierwszą ofiarą muru była 58-letnia Ida Siekmann. Budowa muru odcięła tę samotnie żyjącą kobietę od siostry mieszkającej o kilka ulic dalej, na terenie Berlina Zachodniego. W kamienicach granicznych (wśród nich znalazł się dom Idy Siekmann przy Bernauer Straße 48) policja kontrolowała osoby wchodzące do budynku, a wszystkie okna i drzwi wychodzące na zachodnią granicę zostały z czasem zamurowane. 22 sierpnia 1961 roku Ida Siekmann wyrzuciła z okna mieszkania na trzecim piętrze pościel i inne rzeczy, które miały zamortyzować skok. Desperacka próba ucieczki zakończyła się ciężkimi obrażeniami i śmiercią kobiety w kilka dni później.

Franciszek Piesik, fot. Elżbieta Kargol
Franciszek Piesik, fot. Elżbieta Kargol

Po miesiącu na Bernauer Straße 34 doszło do kolejnej tragedii. Najstarsza ofiara muru, osiemdziesięcioletnia Olga Segler, skoczyła z okna swojego mieszkania na drugim piętrze na przygotowaną uprzednio przez zachodnioberlińskich strażaków płachtę ratowniczą. Akcję zainicjowała jej córka. Wskutek skoku Olga też, podobnie jak Ida, odniosła ciężkie obrażenia, które były przyczyną jej śmierci w dzień później. Skok z okna lub spuszczanie się po linie lub powiązanych prześcieradłach były wkrótce po postawieniu muru najpopularniejszą metodą ucieczki w tej części miasta. W ciągu pierwszych trzech miesięcy ponad 150 osobom udało się w ten sposób uciec do leżącej w sektorze francuskim dzielnicy Wedding.

Ostatnią ofiarą muru był trzydziestotrzyletni Winfried Freudenberg, który 8 marca 1989 roku spadł na ziemię w zachodnioberlińskiej dzielnicy Zehlendorf podczas ucieczki w skonstruowanym przez siebie balonie. Każda śmierć poniesiona podczas próby przekroczenia muru była tragiczna, nawet jeżeli była jedynie skutkiem pijackiej brawury lub braku wyobraźni. Niewątpliwie jedną z najbardziej tragicznych była śmierć piętnastomiesięcznego Holgera H. w styczniu 1973 roku. Rodzice chłopca próbowali przedostać się do Berlina Zachodniego ukryci w ciężarówce znajomego berlińczyka z zachodniej części miasta. Dziecko było chore, miało zapalenie ucha i oskrzeli. Podczas kontroli granicznej na przejściu w Drewitz-Dreilinden Holger zaczął głośno płakać.Kontrola graniczna trwała wieczność, matka próbowała uciszyć dziecko poprzez trzymanie mu ręki na ustach, uniemożliwiając mu normalne oddychanie. Kiedy w końcu rodzina znalazła się w Zachodnim Berlinie, chłopca nie udało się odratować. Był najmłodszą ofiarą muru.

Czesław Kukuczka, fot. Elżbieta Kargol
Czesław Kukuczka, fot. Elżbieta Kargol

Patrzę na twarze w »oknie pamięci«, w większości uciekinierami byli młodzi ludzie, którzy po prostu chcieli prowadzić szczęśliwsze, lepsze życie. Jest dwóch Polaków, których nazwisk nigdy przedtem nie słyszałam: Franciszek Piesik i Czesław Kukuczka. »Przecież nie musieli w ten sposób, mogli po prostu starać się o paszport«, myślę, nie znając ich życiorysów.

Piesik wychował się w wielodzietnej rodzinie w wiosce nad Odrą. Na początku lat sześćdziesiątych pływał na barkach. Dwukrotnie przebywał w więzieniu, za pierwszym razem za samodzielne oddalenie się z jednostki wojskowej, następnie za włamanie do baru. Po wyjściu na wolność Piesik zamieszkał w Bydgoszczy i podjął pracę jako spawacz i lakiernik. Ożenił się i miał córkę. Wyglądało na to, że »ustatkował się«.

Nie znamy powodu, dla którego zdecydował się na ucieczkę na Zachód. 24-letni Piesik nikomu nie powiedział o swoich planach. 15 października 1967 roku nielegalnie przepłynął łodzią granicę na Odrze. Pomimo pościgu dotarł w okolice Berlina i usiłował przepłynąć odległość 200–300 metrów jeziora Nieder Neuendorfer See. Granica między NRD i Berlinem Zachodnim przebiegała w tym miejscu przez środek jeziora. Władze zachodnioniemieckie znalazły jego ciało w północnej zatoce jeziora w 11 dni później. Obdukcja nie wykazała żadnych obrażeń, drogi oddechowe Piesika pełne były szlamu. Polska Misja Wojskowa w Berlinie Zachodnim pomogła w identyfikacji ciała. Ponieważ polskie władze odmówiły sprowadzenia zwłok do Polski, Piesik został pochowany na cmentarzu w Heiligensee, w dzielnicy, do której chciał dotrzeć. Po kilku latach grób został zlikwidowany, ponieważ nikt nie pokrywał opłat cmentarnych.

Jeszcze bardziej tajemnicza jest historia ucieczki drugiej polskiej ofiary muru, Czesława Kukuczki, 29 marca 1974 roku. Kukuczka urodził się i dorastał na południu Polski. Jako siedemnastoletni chłopiec został zwerbowany do pracy przy budowie Nowej Huty. Po krótkim pobycie, rozczarowany pracą, wrócił do domu. Podobnie jak Piesik został skazany na karę pozbawienia wolności, jego skazano za defraudację. Po roku został warunkowo zwolniony z więzienia. I on »ustatkował się« na wolności, ożenił się, miał trójkę dzieci i podjął pracę najpierw na budowie, a następnie jako strażak w Jaworznie, Limanowej i Bielsku-Białej. 3 marca 1974 roku zniknął bez śladu.

29 marca Kukuczka przybył do polskiej ambasady w Berlinie Wschodnim i zażądał od pracownika ambasady i członka berlińskiego oddziału MSZ, aby pozwolono mu o godzinie 15:00 przekroczyć granicę przez przejście na dworcu kolejowym na Friedrichstraße. W przeciwnym przypadku groził zdetonowaniem bomby w Instytucie Kultury Polskiej przy Karl-Liebknecht-Straße. Jego wspólnik w Berlinie Zachodnim miał zadbać o pokazanie wydarzeń w świecie zachodnim. Kukuczka zamierzał wyemigrować do rodziny w USA. Opuścił ambasadę z wymaganymi dokumentami przed upływem ultimatum, podstawiony samochód enerdowskiej służby bezpieczeństwa zawiózł go na Friedrichstraße. Podczas próby przejścia przez granicę dostał kulę w plecy od ubranego w ciemny płaszcz mężczyzny w przyciemnianych okularach. Zmarł jeszcze tego samego dnia w wyniku odniesionych ran. W niecałe dwa miesiące później wdowa po Kukuczce otrzymała z rąk prokuratora okręgowego urnę z prochami, akt zgonu i osobiste rzeczy po mężu. Pogrzeb odbył się w Kamienicy, w kręgu najbliższej rodziny. Rodzinie zakazano otwarcie mówić o okolicznościach jego śmierci.

Nigdy nie poznamy prawdy o powodach ucieczki Czesława Kukuczki, historia jego śmierci jest gotowym scenariuszem filmu sensacyjnego.

Literatura

Joanna Trümner, Codzienny heroizm - o Polakach ratujących Żydów, Magazyn Polonia, Berlin 2017

Joanna Trümner, Krystyna Koziewicz, Jubileusz Związku Polaków w Niemczech, Magazyn Polonia, Berlin 2017

Joanna Trümner, Dzień Polonii w Berlinie, Magazyn Polonia, Berlin 2018

Joanna Trümner, "Ewa Maria Slaska, Zwyczajna historia wyjątkowej rodziny", wywiad i fragmenty książki Lublinerowie, Magazyn Polonia 2019

Joanna Trümner, Elżbieta Kargol, Krystyna Koziewicz, Śladami Muru Berlińskiego, Berlin 2021

Joanna Trümner, Elżbieta Kargol, Krystyna Koziewicz, Auf den Spuren der Berliner Mauer, Berlin 2021

Linki

Do blogu ewamaria.blog

https://ewamaria.blog/category/joanna-trumner/

i tam dalsze wyszukiwania (89 różnych wpisów, w tym ponad 50 fragmentów powieści Stuart)

Inne linki

https://24kurier.pl/przez-granice/sladami-muru-berlinskiego/

https://www1.wdr.de/radio/cosmo/programm/sendungen/radio-po-polsku/ewa-maria-slaska-mur-berlinski-100.html

https://www.facebook.com/BibliothekDeutschesPolenInstitut/posts/958877141322698

https://www.deutsches-polen-institut.de/bibliothek/neuzugaenge/maijuni2021/

http://blog-polonia.pl/joanna-trumner-laureatka-najlepsza-z-najlepszych/

Tłumaczenia

Ewa Lubliner, Lublinerowie, Zielonka 2017 - tłumaczenie na niemiecki 2020, niewydane

Przypisy